Moje smaki Turcji - Martyna Czubachowska

Dzień pierwszy

          Dwa tygodnie temu wraz z dziewiątką moich kolegów i koleżanek i czwórką nauczycieli : panem dyrektorem Tadeuszem Twarużkiem , paniami Anną Solczyńską i  Mirosławą Walicką oraz panem Robertem Lewandowskim (nie mylić z kapitanem reprezentacji Polski, bo to był nasz kapitan wycieczki ) wybraliśmy się na wymianę młodzieżową do Turcji. Nasz plan wycieczki przedstawię pokrótce.

 Strzelno-Berlin: jedziemy busami. Berlin - Istambuł... i tu się zaczęło dziać. Byłam bardzo zestresowana i modliłam się, żeby leciał z nami tym samolotem kapitan Wrona,  byłabym pewna, że gdyby co... wylądujemy na brzuchu. Odetchnęłam z ulgą, była godzina 16.55. Nasz wielki "ptak" dotknął wreszcie ziemi. Moje uszy zatkały się, jakby ktoś zalał mi je woskiem. Uniosłam ręce do góry, połknęłam powietrze i już wszystko słyszałam - klaskaliśmy. Jest ziemia! Jest turecka ziemia! Ucieszyłam się, że stoję właśnie na niej. Czułam się  świetnie , bo czytałam "Mitologię" i modliłam się "żeby słońce nie roztopiło nam skrzydeł" . I zaczęło się : inni świat, inni ludzie, inna kultura, inna ziemia. I jak sie tu się zachować?      Ogarnęłam się, powietrze ze mnie zeszło, wyluzowałam się . Poczułam się jakbym była u siebie. Czy jestem u siebie? Kobiety ubrane w hidżabach. Troche się zagubiłam . Szybko zrozumiałam, że znalazłam się w nowej kulturze i w nowym wyznaniu - muzułmanizm. Drugi lot był jak bułka z masłem, ale schody zaczęły się dopiero na lotnisku. Stałam i stałam a tu mojej walizki nie ma. W końcu jest, moja walizka. Wyjechała na taśmie pięć pomieszczeń dalej. Pobiegaliśmy sobie, ale to się nam przydało - szkoła życia. Lotnisko było wspaniałe , nie mogliśmy oderwać wzroku od konstrukcji tego lotniska.

 I w końcu odetchnęliśmy z ulgą. Zobaczyliśmy wychowawcę uczniów z Turcji, który machał nam ręką z daleka. Biegliśmy do niego niczym tornado - szukaliśmy bratniej duszy na tej ziemi. Jest piątka, ręka rękę przybiła - tradycyjna piątka. Jedziemy. W tle słychać turecką muzykę : śmiejemy się , cieszymy się , a i tak pewna nutka niepokoju, niecierpliwi mnie, co będzie dalej.

Zajechaliśmy: blok. Czy porażka? Nie. We wejściu turecki czerwony dywan z długimi włosami, czułam się jak w Hollywood. Przywitaliśmy się : mama Kubry przywitała nas ciepło. Wspaniała gościnność turecka. I wreszcie sen. 

 

Pierwszy dzień

 

          Obudzałam się jak w amoku. Zastanawiałam się, czy jestem w swoim łóżku, czy mieszkam gdzieś na końcu świata . Weszła Kubra i wiedziałam, że jestem w Turcji. Wstałam, umyłam się i dostałam zaproszenie na obfite śniadanie. Nie spodziewałam się , że Turcy tyle jedzą: bakłażany, naleśniki z warzywami na ostro, tłusty chleb, słone sery, dżemy, frytki . Obfite śniadanie w porównaniu z tym, co zobaczyłam później, było tylko skromnym wstępem do kulinarnej rozpusty.

          Nie widziałam takich widoków, a później ten pomnik/nagrobek wróżbity-świętego tureckiego. Następnie kawa - wspaniała, latte po turecku. Wreszcie napiłam się dobrej kawy, ale to tylko w Turcji, bo w Polsce rodzice zabraniają mi pić kawę. Przyjechali Włosi , przywitaliśmy się i w końcu byliśmy wszyscy razem . Obiad (nie wspomnę, że był bardzo ostry) dało się zjeść i naprawdę mi to smakowało. Zwiedzanie szkoły. Turcy przywitali nas pysznym tortem, koleżki oprowadziły nas po szkole. Ktoś powiedział, że " Polki są najpiękniejsze na świecie". To powiedzenie sprawdziło się w tej szkole, wszyscy chcieli robić sobie z nami zdjęcia. Byłyśmy oblegane, czułyśmy się jak boginie. Godzina 16.00 czas na spotkanie z burmistrzem miasta Besni, a potem impreza integracyjna ze znajomymi Kubry. Wszyscy tańczyliśmy do tureckiej muzyki. Po wyczerpującym dniu i tak mieliśmy dużo siły, aby dobrze się bawić.

 Drugi dzień

 

      Po porannym śniadaniu, udaliśmy się do dużego miasta Gaziantep. Jadąc, czułam jakbym siedziała w wyścigówce z Kubicą. W Turcji kierowcy jeżdżą jak po torze wyścigowym: zero przepisów, zero znaków, zero ograniczeń. Na drogach w Turcji jest haylife. Plan dnia : muzeum archeologii, muzeum kuchni tureckiej i obiad w restauracji regionalnej. Szokował mnie fakt, że Turcy jedzą tyle na obiad ( składał się z pięciu dań podstawowych). Kebab, który nam podali, był kompletnie inny niż w Polsce. Danie to składało się z: 3 kawałków kurczaka, 3 kawałków wołowiny, baraniny, papryczki chilli i cebuli. Ostatnią atrakcją dnia był bazar Coppersmith, na którym można było kupić sobie pamiątki i inne drobiazgi. Droga powrotna była bardzo wesoła: wszyscy tańczyliśmy, a humor nas nie opuszczał.

Trzeci dzień

 

Kolejny dzień - ostatnie zakupy w Besni. Wszyscy kupiliśmy sobie buty i drobne pamiątki z Besni, które będą przypominały nam o tym miejscu. Punktem kulminacyjnym tego dnia było przyrządzenie potrawy polskiej i włoskiej. My przygotowaliśmy pierogi z serem (wyszły nam przepyszne), a Włosi fasolkę z makaronem. Czas na dyskotekę. Przygotowywania trwały . Około godziny 19.00 pojechaliśmy na dyskotekę. Byłam podekscytowana. Jednak dyskoteka okazała się wielką klapą. Próbowaliśmy rozkręcić imprezę, ale niestety nam sie nie  udało. Po spotkaniu, zawiedziona poszłam spać.

 

Czwarty dzień

 

         To już ostatni dzień, ostatnia wycieczka po Turcji. Dzisiejszy cel : Saniufra.  Zwiedzanie domów z gliny, w których mieszkają ludzie. Kolejny cel to Bakiligol czyli legendarne jezioro z rybami i zamek.  Ostatnia atrakcja pobytu w Turcji były tureckie tańce, kolacja jedzona po turecku i świetna zabawa w gronie kolegów i koleżanek z Turcji i Włoch oraz opiekunów. Godzina 22.00 czas wrócić do domów. Mama Kubry podarowała nam piękne, kolorowe chusty i naszyjnik z koralików.

Powrót do domu

          Tak bardzo nie chciałam stamtąd wyjeżdżać. Jest tam kompletnie inaczej niż w Polsce. Czułam się tak jakbym była w innym świecie. Wszyscy ludzie są tam wyluzowani, a ich życie to ciągła sielanka. Ktoś powiedział, że "Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu " nie byłam jeszcze w Rzymie, więc zmienię to zdanie : " Wszystkie drogi prowadzą do Turcji". 

  

NA GÓRĘ